Bardzo mi się smutno robi, kiedy z naszego rynku wypada kolejna knajpka. Tak jak zmartwiłem się zawieszeniem (mam nadzieję) działalności „Pistacji”, która i tak przetrwała najgorsze – najpierw powódź, a potem ulokowanie w samym sercu budowy. Może na wiosnę, kiedy już o budowie wszyscy zapomną, pięknym nowym chodnikiem znów będzie tam można wpaść na gofra, lody czy małe piwko. Za to niezmiernie się ucieszyłem, kiedy raz czy drugi, przechodząc w okolicach rynku, zajrzałem do naleśnikarni o słodkim szyldzie „Vanilia”.

Do naleśników miłością nie pałam, nie jest to akurat moje danie ulubione, ale dałem się przekonać kilku znajomym, którzy lokalik ten wcześniej odwiedzili. Z zewnątrz niepozorny, w środku też niewielki, bo raptem tylko kilka stolików. Za to udało się w tych trudnych warunkach zaaranżować zupełnie sympatyczne wnętrze. Utrzymane w brązach i popielach, chociaż teraz w dość ciemne listopadowe dni troszkę tam ciemno i szczegółów dopatrzeć nie bardzo można. Przenośne parawany – świetny pomysł – pozwalają na stworzenie nawet pewnej intymności. Do tego spokojna, niezbyt głośna muzyka i można zamawiać. W karcie kilkadziesiąt pozycji naleśnikowych – naprawdę spory wybór – poza tym bagietki, zapiekanki, wiele gatunków dobrej herbaty, trochę słodyczy. Zupełnie nieźle. Może przydałaby się jeszcze do tego lampka dobrego wina, ale na razie jeszcze nie ma. Jest to wyraźnie lokal dla zupełnie innych gości niż nieodległy bar „Sake” – też z założenia lokal do szybkich jednodaniowych posiłków. Po pierwsze tutaj się nie pali, nie wyje jakiś dziki telewizyjny program muzyczny, nie słychać tekstów serwowanych nad kolejnym piwkiem. Spokój, sympatycznie i o dziwo – sporo młodych ludzi, którzy w takiej atmosferze okazuje się, że potrafią się zachować. Nawet brak piwa im nie przeszkadza, co już samo w sobie jest niezwykłe. Oczywiście nie mam nic przeciwko barom z wyszynkiem, dla każdego coś miłego, nie zapieram się czterema łapami i do takich też zaglądam. Tylko „Vanilia” jest po prostu inna i to bardzo cieszy. Spróbowałem zarówno naleśników z zestawu „obiadowych” jak i słodkich, są jeszcze wytrawne i wegetariańskie. Co można oprócz tego pochwalić – zawsze tak samo dobrze zrobione ciasto, właściwie miękkie, ale nie rozlewające się, dobrze „trzymające” zawartość. Wprawdzie co do wielkości lokali porównywać nie można, ale mam w Warszawie w okolicy też naleśnikarnię i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że w „Vanilii” jest smaczniej i przytulniej. Jak na mój gust może jeszcze warto by zaoferować kilka rodzajów pierogów? Jakoś dotąd ich nie zauważyłem. Może to jeszcze nie jest konkurencja dla najciekawszej jak dotąd w tej okolicy „Toscany”, ale kto wie w przyszłości?

W ogóle można już zauważyć w Szczytnie dość ostrą konkurencję pomiędzy lokalami oferującymi krótkie, jednodaniowe posiłki. Lunch za kilka, kilkanaście złotych jest już powszechnie dostępny, do wyboru do koloru. I co najważniejsze – coraz więcej osób korzysta z tej oferty, lokale w porze wczesnego obiadu nie świecą pustkami. Europa!

Wiesław Mądrzejowski